strona gówna
spis treści
o antologii od siebie
o hippiźmie nie tylko dla rodziców
Wojciech Linde - Apanowicz Apacz
Zofia Bauer Biedrona
Krzysztof Biernacki
Witek Byczyński
Tomasz Chojnowski
Różycki
Jerzy Dębniak
Tomasz Drath
Tadeusz Wojciech Drwal
Katarzyna Dziki
Gwidon
Marcin Harlender
Jinx
Marek Jusięga
Dariusz Kałęcki
Katarzyna Kępińska
Grażyna Elżbieta Koper Suzi
Przemysław Andrzej Kozerski
Mirosława Łącka
Mały
Henryk Mencel Harry
Wojciech Tarzan Michalewski
Joanna Nienałtowska
Joanna Olbrychtowicz
Małgorzata Orlik
Alicja Orzechowska
Zbigniew Mick Osmulski
Anna Mama Radecka
Maria Sławińska
Jarosław Sparażyński Juju
Marian Suszek
Andrzej Szklarz Indianin
Marek Szwantner Pedro
Ted
Adam Wampir
Wiesław Waruś
Bożena Wójcik
Grzegorz Wróblewski Warka
Małgorzata Zaborska
Jacek Zajączkowski
Wiesław Ziubryniewicz Żubr

 

Narodziny mumii

Zaszło słońce różowym jabłuszkiem
ponad grobowcem egipskich kapłanów.
Ostatni jego blask padł na posępne twarze sfinksów.
Nieruchome, kamienne spojrzenia.
Pomarańczowe koty wydłużone cieniem zmieniają kształty.
Mają długie nogi smukłe, niknące, odchodzące.
Nogi ogromne - kłody mamucie, to znów same dłonie biegające tu i tam.
Dłonie dwu, cztero, wielopalczaste. Dłonie, stopy, ramiona -
ruchome cienie.

Błękitne lampiony oświetlają ciszę snów.
Oświetlają krzyk snów, ich płacz i szyderczy śmiech.
Wszystkie one w zwartym szeregu podążają w
otwartą czeluść piramidy.
Rozsunęły się ściany w najdonioślejszej ciszy.
Głuche sny męczenników, straceńców, obłąkanych
podążają teraz w głęboką czeluść grobowca.
Ułożą tam swoje ciała.
Wyciągną wszystkie członki i rozlegnie się jeden
ogromny oddech ulgi.
Potem owiną się bandaże i toczyć się będą
dalej, dalej w nicość.

Tuż pod katafalkiem ktoś siedzi.
Skulony, mały człowieczek o siwych włosach.
Kościstą ręką obleczoną w przeźroczystą skórkę podtrzymuje
zmęczoną głowę.
Druga ręka - oparta na trupiej czaszce.
Wychudłe place delikatnie gładzą jej czerep.
Brudne, przeżółkłe paznokcie co chwila znikają w
pustych, czarnych oczodołach.
Przegniłe żeby uśmiechają się w milczeniu.
Słychać szept, jakby modlitwę.
"Dobrze ci kochanie, wiem, że lubiłaś jak głaskałem
cię po złocistych lokach, kochałem cię bardzo.
Pamiętasz jak płakałaś wsparłszy głowę na moim ramieniu?
Ja płakałem razem z tobą. To była
miłość, którą rozerwać mogła tylko śmierć. Nie,
to nieprawda. Właśnie dlatego teraz też jestem
z tobą, żyję i kocham nadal. Będę zawsze
z tobą. Będę pieścił i całował twoje usta.
Widzisz, nawet śmierć nas nie rozłączyła."

Dopiero teraz zauważyłem, że starzec nie ma
obu stóp.
Dwa kikuty nasycone krwią.
Dwa kikuty nasycone łzami.
Nasycone bólem.
Nie jest tu tak ciemno jak myślałem.

Blady znicz rysuje cienie poklętych mumii,
na ścianach i czarnej posadzce.
Spokój.
Tam, za kamiennymi wrotami szaleje burza.
Tam, za kamiennymi murami pała ogień.
Tam, panuje wieczna ulewa.
Śmierć ze złocistą kosą płynie morzem snów.
Zakrywa fioletowym płaszczem tysiące powiek.
A same sny skowyczą brzękając łańcuchami.
Te dobre i te złe.
Tutaj zawodzą swą pieśń przebudzania.
Głuche sny męczenników, straceńców, obłąkanych.
Tu znalazły przytułek i stąd jutro odpłyną.

Gwiaździsta noc nad cieniami piramid
i pomarańczowe koty mrugają zielonymi ślepiami.

Starzec umilkł.
Strudzone powieki opadły na spokojne źrenice.
Tylko place w ostatniej konwulsji ciskają się po nagim czerepie
kochanki.
Odtańczą potem swój taniec miłosny
i zginą w pustych oczodołach.
Milkną już cienie.
Umiera noc, zdmuchując samotny, czerwonawy znicz.
Ciemność bez dna.

Nie słychać już wilgotnego szumu liści wcierających
się w kamienne ściany piramidy.
Zbliżam się na palcach do samotnie stojącej mumii.
Jej lekko zarysowana postać odznacza się w potwornej ciemności.

I mnie ogarnia znużenie.
Siadam pod wilgotną ścianą.
Koszula jakoś dziwnie przylega do ciała.
Śpij, śpij - mówi cisza.
Nie - nie zmrużę dziś powiek.
Czuję dziwny lęk, jak gdyby coś się miało zaraz stać.
Siedzę akurat naprzeciwko samotnej mumii.
Patrzę bezmyślnie przed siebie i nasłuchuję...

Puk, puk, puk, puk, puk, puk...
Dotykam swojego serca.
Czy ze strachu tam mi śmiertelnie kołacze.
Przyciskam dłoń mocniej.
Nie, to nie moje serce - ono milczy.
Milczy - jakby nie biło.
Coraz głośniej, coraz wyraźniej -
napełnia ciszę, rozprasza ją.
Intensywne, głębokie, tuż obok.
Puk, puk, puk, puk, puk, puk....
Wsłuchuję się coraz mocniej.
Ciemność mnie otacza.

Żółte ogniki biegają po ścianach,
Moje ciało płonie niesamowitą gorączką.
Cały jej błękitny blask skupia się na mumii
stojącej przede mną.
Z czarnej czeluści tuż pod podłogą coś się wytacza. Odbija się jak
piłka, toczy się wprost na mnie.
Nie, to niemożliwe, ludzka głowa ?
Zamiast uszu dwie kobiece dłonie o zielonkawym naskórku.
Kocie oczy w skupieniu przyglądają mi się,
mrugają, zasłaniając ogromne źrenice
jedwabnymi powiekami.
Usta milczą, tylko co chwila uśmiechają się do mnie.
Krew zalewa mi oczy, nie mogę złapać powietrza.
Duszę się. Rozpinam koszulę.
Mumia stoi w dawnym miejscu.
Jej pierś lekko faluje, słychać uderzenia serca.
Głowa toczy się teraz pod nogi mumii.
Całuje jej stopy, liże kolana.
Pałają źrenice.

Błękitny blask rozprasza ciemność.
Wciskam się coraz bardziej w ścianę.
Mumia drgnęła.
Otwiera powoli oczy, mruga ogromnymi rzęsami.
Potężna pierś coraz mocniej faluje.
Opuchnięte usta uśmiechnęły się.
Korpus mumii jest przeźroczysty.
Widzę wyraźnie wszystkie wnętrzności.
Zielone zwoje jelit, które wzdymają się nierównomiernie.
Czerwone serce ociekające plazmą.
Rdzawy żołądek roi się od maleńkich, białych robaczków.
Nie widzę natomiast szkieletu - zamiast niego - grube liny okrętowe
na których wiszą małe, dziecięce trupki. Ich zniekształcone stopy
ssą karykaturalne poczwary,
Gardło owinięte pożółkłym bandażem.
Czarne usta wciąż się uśmiechają.

Gwiaździsta noc nad cieniami piramid
i pomarańczowe koty mrugają zielonymi ślepiami.

Mumia nadal stoi nieruchomo,
nawet palce z mnóstwem pierścieni ani drgną.
Samą głowę otacza wielki, złocisty turban.
Dziwny ma kształt, jakby plaster zakrzepłej krwi.

Gdzieś w kącie ukrywany skrzek rozdeptanej żaby,
i wtedy mumia poruszyła się.
Ciężka noga dała pierwszy krok do przodu.
Głuche stąpnięcie odezwało się piekielnym echem.
Przeraźliwy łoskot i drugi krok.
Wygląda jak niezgrabna kukła.
Wielka głowa chwieje się to w prawo, to w lewo.
Człapanie coraz wyraźniejsze.
Zbliża się wprost do mnie.
Krew mi napływa do głowy
W ustach szumi mi wezbrane morze,
Zamykam oczy...

 

Urok oddalenia

Widziałem go
Pieszczotliwie tulił kwiat zamyślenia
Zdmuchiwał niewinny popiół chwili
Nawoływał ją.
Oddalona, zajmowała się makijażem.
Za długo tuliła płatki
Istniały gdzieś w błękicie pośród wydm.
Zwiędłe łodygi przechylały się przez palce
ona dotykała kogoś - zwiędły kwiat.
Suche łodygi zatarły rysunek jej palców
Dźwigał w myślach jej obraz w lustrze
kryształowej wody ciężkich wiader
Wierzy, że kwiat ożyje.
Pieszczotliwe tulił umarłe zamyślenie.
Widziałem go.
Ona się uśmiechała.

 

Wesoły dom

W domu bez klamek jest źle
Martwiłem się tym przez wiele dni
Udawałem urzędnika tonącego w papierach,
miałem dużo papierów, całe sterty,
sypałem je sobie na głowę.
Potem mówiłem: muszę iść kupić kartofle,
Muszę zapłacić rachunek.
Muszę być tymi co mnie otaczali za drzwiami.

Wyjdę z tego domu, gdzie jest źle.
Nie zrozumieli mnie jednak.
Stałem przy ścianie,
dotykałem zieloną gąsienicę.
Włóczyła się po framudze, jakby szukała
własnego miejsca.
Nie mogła znaleźć.
Wszystko takie jednolite, wielkie, białe,
Próbowałem jej pomóc.
Schowaj się w tę dziurkę - mówię
Nie będą cię oglądać.
Wzbudzasz obrzydzenie - nie jesteś piękna.
Nie usłuchała mnie, chciała być podziwiana.
Odwróciłem się.
Zbierało mi się na wymioty.
Dopiero co zabliźniona rana
zaczęła mi dokuczać.
Skrzywiłem się.

Dużo zielonych szlafroków.
Od nich było nieszczęście,
cierpieli nie wiedząc,
Był dzień odwiedzin.
Przychodzili różni ludzie - ci co kupują kartofle.
O ! To wariat i to także - mówili
Przyjrzyjmy się im dobrze - to ciekawe.
Kuliłem się w kącie.
Wcale mi nie było zimno
Zielony szlafrok palił moje ciało.
Niedługo wyjdę - pomyślałem i uśmiechnąłem się.

Nie będę nosił munduru...

 

Dlaczego cofnąłeś rękę

ON: Razem jesteśmy, razem i będziemy sobie
TAMTEN: Podzielę się z tobą kawałkiem ciasta
ON: Wspaniale, wspaniale, że razem jesteśmy.
TAMTEN: Cieszę się, weź całe ciasto.
ON: Dziękuję, pomagać to wielka rzecz.
TAMTEN: Masz jeszcze trochę, o popatrz - to dla ciebie !
ON: Jak to dobrze się rozumieć, wszystko bym ci oddał.
TAMTEN: Jutro przyniesiesz więc ciasto?
ON: Jutro przyniosę tort.
TAMTEN: Kiedy się spotkamy?
ON: Razem jesteśmy, razem i będziemy w sobie.

 

Purytanin

Cztery ściany. Zdjęcie pornograficzne.
Ustęp.
Nie potrzebuję już.
Film erotyczny.
Ustęp.
Nie potrzebuję już.
Spacer. To mi nie wystarcza.
Niepowodzenie.
Czystość jest moim celem.
Zazdrość. Protest. Opowieść przyjaciela.
Powrót.
Ustęp.
Nie potrzebuję już.


Mariusz z Kołobrzegu