|
Dialog
On: lat 18 lub 19, bo nie zna daty swego urodzenia, a tym
bardziej nie zna swoich rodziców. Kobietę, która go kochała,
a która nie była jego matką, stracił w piątym roku życia.
Nie można nawet powiedzieć, że jest samym buntem, po prostu
nie miał okazji nauczyć się praw rządzących w
społeczeństwie, a nawet przepisów drogowych.
Ona: lat 49, z luksusowego dzieciństwa. Do dziś na ścianie
portrety 3 pokoleń przodków w linii żeńskiej. Przez całe
życie nie ważyła się na centymetr odstąpić od wytycznych
swoich przełożonych. Potraciła swoich wrogów i przyjaciół
przez rozwód, śmierć i naturalne odejście dziecka w
dorosłość.
Odnaleźli się w ruchu w relacji matka - syn, lecz nie
wiadomo, kto tu kogo wychowuje i kto komu jest bardziej
potrzebny. |
On
Myślę, że widzę
A przecież jestem ślepy na wszystko co dzieje się wokół
Myślę, że słyszę
A przecież tak często jestem głuchy na głos Boga
Myślę, że mówię
Ale moje nibysłowa są puste, suche i bez żadnego echa
Myślę, że chodzę
A w rzeczywistości posuwam się ruchem bezładnym po orbicie
surrealizmu
Myślę, że piszę
Ale ręce moje kreślą jakieś bazgroły, które są zakodowane w jakimś
automacie
Myślę, że kocham
Ale miłość moja nie znajduje żadnego oddźwięku.
Myślę, że żyję
Ale to życie wygląda jak piłeczka pingpongowa popychana paletkami
dwóch przeciwników, z których każdy chce wygrać.
Myślę, że istnieję
Ale gdyby tak było, to przecież bym widział, słyszał, chodził,
pisał, kochał, żył
Myślę, że myślę
Ale jak mogę myśleć skoro mnie nie ma ?
Ona
On mi to udowodnił. Jego nie ma. Lecz jeśli słyszę / bo toto bez
przerwy gada /
a ponadto widzę, że coś takiego istnieje w czasie i przestrzeni, to
widocznie
rację ma Berkeley i świat jest naszym wyobrażeniem. A skoro tak, to
tym
intensywniej żyje człowiek, w wyobraźni im większej liczby ludzi się
odbija.
Proszę bardzo, oto Andrzej na zlocie:
Na rozszalałym hipów kotłowisku
Dla wszystkich dobry, dla wszystkich jednaki
Dla wszystkich bliski, dla wszystkich daleki
Jak falujący płomień na bagnisku
Uśmiechem sercu, dla oczu promieniem
Radością ludzi, dla oczu promieniem
Jeżeli świat naszym wyobrażeniem
Tym jesteś, świrku, czym nam się wydajesz
On
Czy jestem ?
Kogo reprezentuję ?
Często zadaję sobie te pytania.
Często, gdy myślę nad sobą,
Nad tym, co daję ?
Czy jest ktoś, komu uczyniłem coś dobrego ?
Czy jest ktoś, kto jest ze mnie zadowolony ?
Chyba nie ?
Chyba nie ma nikogo takiego ?
Ja przecież staram się dawać jak najwięcej
dawać miłość
dawać pokój
dawać dobro
dawać siebie.
Ale widocznie mi to nie wychodzi
Widocznie nie jestem do tego stworzony
Ale ja nie potrafię tak jak inni
Nie potrafię nienawidzić,
potępiać, złorzeczyć, wojować,
Nie potrafię i nie chcę.
Chcę tylko tego, żeby ktoś mi pomógł.
Chcę i pragnę kogoś bliskiego.
A oprócz tego chcę kochać
chcę dawać pokój
chcę dawać wszystko co dobre.
Pomóż mi, proszę, pomóż mi
Bo czuję, że jestem bezsilny.
Ona
Był sobie raz pewien Andrzej
Co ciągle stroił grymasy.
Jak mu dawali wędlinę,
Mówił: - Nie jadam kiełbasy -
Kiedy dawali mu uśmiech
To wzdychał - Cóż po radości -
A gdy dawali mu przyjaźń
To płakał - Ja chcę miłości ! -
I tak sobie narzekał
Wśród melancholii oparów
Aż przyszła taka pora,
Że w sklepie zabrakło towarów
Oj, bieda nam teraz wielka
Nadeszły ciężkie czasy
Nie ma w domu zapasów
Ni czuć, ani kiełbasy.
W nocy z 29 na 30 XII 1980 r. dialog wykonali Indianin i jego matka
z
wyboru, a mama Kriszny.
Ballada o jednym panu, co wciąż nie mógł dojechać do Warszawy
A jeżeli znów się nie spotkamy
będzie ze mnie blada wampirzyca.
Będę fruwać nocą nad domami
i zawodzić dziko do księżyca.
Będę szukać swego miejsca w świecie
bo zabrakło go dla mnie na ziemi,
będę krążyć nad łóżkami dzieci
żyjąc oddechami ich ciepłymi.
Bo dorosłym serce już nie świeci
tylko w dzieciach jeszcze miłość gości.
Wampirzyce bardzo lubią dzieci.
Wampirzyce są głodne miłości...
A jeżeli znów się nie spotkamy,
będzie ze mnie biała upiorzyca.
Będę snuć się polami, drogami,
po Europie i po okolicach.
A do Łomży przylecę nad ranem
w czarnym swetrze i kraciastych spodniach
i policzę ja się już z tym panem,
co nie pisze do mnie od tygodnia !
Niech wyciągnie tylko po mnie rękę
ja szybciutko do luficka - buch !
już nieczuła na jego udrękę,
bo nie człowiek będę, ale duch.
Więc ja radzę jemu po dobremu:
niechaj łapie mnie póki się da,
bo stworzeniu całkiem astralnemu
to już na nic zupełnie się zda
VII 1970 r.
|